Ajurweda nie przestaje mnie zadziwiać. Każdy zabieg, każda terapia, każde doświadczenie tutaj w Indiach ma w sobie coś wyjątkowego – coś więcej niż tylko fizyczny aspekt leczenia. To głęboka praca na poziomie ciała, umysłu i emocji.
Jednym z najbardziej zaskakujących i niezwykle kojących doświadczeń, jakie przeszłam w ramach mojej Panchakarmy, była Takradhara – terapia polegająca na delikatnym, ciągłym strumieniu schłodzonej maślanki wylewanej na czoło, w rejon trzeciego oka.
Kiedy położyłam się na stole zabiegowym, czułam, jak moje ciało jest zmęczone procesem oczyszczania po Virechana – intensywnym detoksie jelit i wątroby. Byłam lekka, ale jednocześnie wrażliwa, otwarta, jakby każda komórka potrzebowała ukojenia.
I wtedy… zaczęło się.
Strumień chłodnej maślanki powoli spływał na moje czoło. Z początku był to lekki szok dla zmysłów – przyzwyczajona do ciepłych olejów w Shirodharze, nie spodziewałam się tak intensywnego, a jednocześnie tak delikatnego i uzdrawiającego uczucia.
Po chwili moje myśli zaczęły zwalniać. Jakby ktoś wyłączył natłok bodźców i wprowadził mnie w stan zawieszenia, głębokiego wewnętrznego spokoju.

Po zabiegu czułam się jak po medytacji, ale jeszcze głębszej, jeszcze bardziej otulającej. Mój umysł był czysty, spokojny, a ciało całkowicie odprężone.





Ten zabieg pokazał mi coś więcej niż tylko terapeutyczne działanie ajurwedy – pokazał mi, jak bardzo potrzebujemy zatrzymać się, pozwolić sobie na odpoczynek i zresetować umysł.
I właśnie to otrzymałam. Chwilę totalnej ciszy. Głębokiego zanurzenia się w siebie. Chwilę, która działa jak balsam na duszę.
To doświadczenie, które zostaje we mnie. I wiem, że wrócę do niego nie tylko fizycznie, ale również w swojej własnej praktyce.
Namaste! 




